niedziela, 19 października 2014

Cześć, jestem Karolina. Tnę się. Chcesz się umówić?

Rozważam zaprzestanie ukrywania nadgarstków i innych części ciała wyjątkowo narażonych na moje autodestrukcyjne działanie. Może eksponowanie przed całym światem okaleczonych miejsc nie jest na miejscu, a może właśnie jest. Kto powiedział, że osoba tnąca się musi swoje rany ukrywać? Wydaje się to być jakąś niepisaną umową, która z góry obowiązuje wszystkich.
Wiadomo, że nie chcemy kolejnych dziwnych spojrzeń i śmiechów za plecami, ale z drugiej strony do czego są nam potrzebni ludzie śmiejący się z cudzej krzywdy?
Sama nie wiem w jaki sposób odnieść się do tego, co właśnie zaczęłam drążyć. Może zacznę od tego, że sama myśl o pozbyciu się natrętnego naciągania rękawów pojawiła się u mnie w pracy. Wyjechałam na miesiąc do Niemiec w celu (oczywiście) zarobienia i już w pierwszym momencie rzuciła mi się w oczy kobieta, jedna z pracowników. Nic nadzwyczajnego w niej nie było oprócz tego, że miała dredy i generalnie rzecz ujmując po wyglądzie wywnioskowałam, że 'swój człowiek'. Ta waśnie kobieta bez jakiegokolwiek wstydu chodziła w koszulkach z krótkim rękawem, a rączki miała całe w bliznach wiadomego pochodzenia.
Z jednej strony dodała mi trochę odwagi, w końcu nie jestem sama. Z drugiej jednak zaczęłam poważnie myśleć o tym, czemu wszyscy zupełnie z reguły traktują cięcie się jako coś, co należy ukrywać.
Owszem, strasznie krępujące są spojrzenia znajomych, nieznajomych, pytania. Strach przed powiedzeniem komuś o problemie samookaleczania jest ogromny, co dopiero stres związany z pokazywaniem takich rzeczy każdemu.
Wydaje mi się też, że jedną z przyczyn chowania ran jest zła reakcja ludzi, wśród których żyjemy. Czemu tak bardzo się krępujemy? Czemu panikujemy, kiedy ktoś zobaczy blizny?
Z drugiej jednak strony blizny są czymś, co należy jedynie do nas. Taki mały wewnętrzny sekret, który przeradza się w obsesję. I jesteśmy jeszcze bardziej beznadziejni. 





niedziela, 28 września 2014

Exhausted by mental strain.

bo tytuły po angielsku są modne

Od połowy pierwszej klasy gimnazjum zaczynało robić się coraz gorzej. Coraz gorzej się czułam.
Od początku wakacji nie biorę leków. Nie potrafiłam poradzić sobie z tym, że po raz pierwszy od tak długiego czasu nie jest mi już na tyle ciężko. Nie odnajdywałam się w tej sytuacji. Często powtarzam, że niewiele pamiętam z okresu mojego dzieciństwa, podstawówki. Chodzi o to, że nie pamiętam czasu 'przed'. Urywki z tamtych lat, które czasami odtwarzam w pamięci nie są porównywalne do wspomnień moich rówieśników. Ja po prostu nie pamiętam zdrowej siebie. Tak jakbym chora ja byłą tą prawdziwą. Czułam się dziwnie, kiedy to wszystko zaczynało przechodzić, ta sytuacja mnie przerastała i przytłaczałą. Wmawiałam sobie, że nie biorę leków bo o nich zapominam i w to uwierzyłam, chociaż przestałam zarzywać tabletki z innego powodu. Bałam się wyzdrowieć.
Biorąc pod uwagę, że dokąd sięgam pamięcią byłam TAKA, nie potrafiłam poradzić sobie z tym jaka mogę się stać, kiedy wszystko się poprawi. Dlatego też nie chciałam żeby się poprawiło. Nieznana. zdrowa ja. Nie poznawałam samej siebie. Nie chciałam być osobą, którą się stawałam bo wierzyłam, że to nie jest ta prawdziwa Karolina. Prawdziwa jest inna i myśli inaczej. Prawdziwa Karolina jest jedna. Innej właściwie nie pamiętam, więc czemu miałabym nie bać się tak drastycznej zmiany i czemu miałabym jej chcieć?
Być może nie pamiętam nic z czasu 'przed' z jakiegoś powodu. Może tak naprawdę pamiętam, ale coś nie pozwala mi sobie przypomnieć.
Zawsze krążyła mi po głowie myśl, że nie chcę być zdrowa, ale nie potrafiłam jej do niczego dopasować. Z jednej strony myślałam, że chodzi o to, że dostaję dzięki temu więcej uwagi. Poniekąd coś w tym jest. Gdyby nie to nie miałabym możliwości cotygodniowego wygadaniu się komuś, a nie ukrywam - bardzo to lubię. Jednak przypomianm sobie chwile, w których traciłam kontrolę i jestem pewna, że to nie jest tylko mój wyimaginowany problem. To nie ja, to moja depresja.


piątek, 19 września 2014

Jesteś nikim jeśli nie lubisz bólu.

Wiele powstało blogów głodówkowych. Z pewnością przybywa ich między innymi dzięki modzie na chude uda. Nie trzeba się specjalnie wczytywać, żeby poczuć się jak po oblaniu zimną wodą (Nie wiem czy to nawiązanie do ice bucket challenge, ale rzygam tym wyzwaniem. Mimo, że zamysł był dobry okazało się, że internetowe dzieci jak zwykle podchwyciły zabawę i zaczęło zalatywać gimbusiarstwem ble ble ble) Po paru pierwszych akapitach sama nie wiem czy odczuwałam żal czy frustracje.
Tekst 13 letnich dziewczyn motywujących inne do niejedzenia jest tragedią.
I wcale nie mówię tu o całym "społeczeństwie" pro-ana. Mówię o tych, którzy namawiąją innych ludzi do niezbyt dobrych rzeczy.
Sama anoreksja będąca chorobą nie jest tak niebezpieczna dla środowiska. Cierpi jedna osoba i jedna się leczy. Kiedy natomiast ludzie wmawiają innym, że głodowanie jest dobre zaczynają zarażać chorobą innych.

Rozumiem, że można wybrać taki styl życia. To znaczy nie rozumiem, ale akceptuję. Jednak jest to czyjaś decyzja i na czyimś zdrowiu się to będzie odbijać. Okej, nie ma sprawy. Ale fałszywe przekonywanie młodszych, że chudość i niejedzenie to idealność?

"Nie będziesz jadła bez poczucia winy", "Wiem, że waga jest wskaźnikiem moich codziennych sukcesów i porażek", "Bycie chudą jest waźniejsze od bycia zdrową" - takie właśnie porady bardzo łatwo napotkać.

No kurwa.
Tak jakbym namawiała, cholera, ludzi do pieprzonej depresji.
Uwaga! Poradnik dla opornych.
Pamiętaj żeby płakać raz dziennie.
Boisz się czegoś, ale bardzo tego chcesz? Zrób to, co ci szkodzi. Najwyżej popełnisz samobójstwo.
Nie udało Ci się z dziewczyną? Koniecznie potnij nadgarstki.
Jesteś nikim jeśli nie lubisz bólu.

Brzmi co najmniej żałośnie.

Naprawdę potrafię zrozumieć czyjś wybór nawet jeśli może mi się nie podobać. Chodzi o to, że to małe dziewczynki czytają te słowa.

Może się to wydawać hipokryzją, w końcu sama prowadzę bloga o całkiem podobnym temacie. Różnica jest jednak taka, że ja nie narzucam nikomu swojego myślenia. Nie mówię co jest dobre, a co złe. Nie definiuję idealności, a wyrażam własną opinię. Nie promuję negatywnego myślenia tylko je opisję na podstawie własnych doświadczeń. Nie zachęcam do niczego. Nie tworzę dekalogów odnośnie tego jak należy życ, żeby być idealnym.

Według mnie przekazywanie młodym osobom tego typu informacji nie jest w porządku. Oczywiście, w internecie można znaleźć wiele nieodpowiednich rzeczy, jednak ta jest moim zdaniem wyjątkowo niebezpieczna. Bo co ma sobie pomyśleć 12 letnia dziewczynka kiedy widzi słowa „Spójrz w lustro i powiedz sobie, że jesteś gruba. Nie wierz w to, co mówią inni. Oglądaj zdjęcia chudych dziewczyn i zostań taka jak one. Nie myśl o jedzeniu, nie jedz. Jedzenie sprawi, że utyjesz. Każde jedzenie tuczy. Pij dużo wody. Przymierzaj ubrania o dwa numery za małe, zmotywuje Cięto do niejedzenia, by do nich schudnąć. I nie płacz. Płacz pokazuje, że nie masz nad sobą kontroli”?



wtorek, 2 września 2014

Pomóż mi żyć, a wszystko będzie dobrze.

Kiedy zamykałam oczy było już jasno.
Nie wiem czemu zawsze wspominałam złe chwile jakby były czymś najważniejszym w życiu. Nie chodzi mi raczej o wyciąganie wniosków i dodatkowe punkty mądrości, nie sądzę też, żeby te wspomnienia były moimi jedynymi. Chyba tak naprewdę nie miałam dosyć.
Nigdy nie chciałam wyzdrowieć. Chęć bólu była tak samo wielka jak strach. Chcę być chora a boję się chorób? Boże, ale beka. No dobrze, niegdy nie byłam normalna, chociaż może właśnie chcę wierzyć w to, że taka nie byłam.
A tak właściwie na świecie jest tyle chorób, a ja akurat tą wpisałam na listę.
Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, nigdy nie wspominałam, że się gubię. Gubię się między prawdziwą  prawdą a moją własną prawdą, której nie jestem już w stanie odróżnić. Nie wiem co jest moim wymysłem, a co nie.

Dziewczyno, co ty wiesz o chorobie i bólu?
No tak, moda na pocięte nadgarstki dalej krąży po świecie, a smutne tumblerki mają się całkiem dobrze.

Od kiedy pamiętam marzyłam o tym, żeby ktoś się mną zainteresował. Na tą chwilę wiem już, że było to bardziej żałosne niż smutne. Ale do rzeczy. Nigdy nie wymagałam zainteresowania od rodziców. Właściwie cholernie go nie chciałam. Niestety każda droga prowadziła do nich.

Kiedy powiesz głośno, że nie potrafisz żyć, zostaniesz jeszcze bardziej samotny.
To nie kwestia wrodzonego, ludzkiego zła. Ścisłe grono osób, od których pragnąłbyś przyjąć pomoc nigdy jej nie udzieli. Fakt pierwszy.
Fakt drugi jest taki, że nawet jeśli ktoś spróbuje Ci pomóc, to zybko się z tego wycofa. To znaczy z Twojej perspektywy oczywiście. Dla tego człowieka będzie to zakończony temat. Nie można nikomu pomagać w nieskończoność. Poza tym jak można Ci pomóc? No przecież nie można, więc czego wymagasz?
Wydaje mi się, że w nieskończoność można potrzebować pomocy.
Właściwie... nawet jeśli uzyskasz pomoc i tak nic to nie zmieni. Fakt.

Wczoraj z nudów postanowiłam mieć nadzieję. Wstałam rano, umyłam zęby i zjadłam śniadanie. Już przy jedzeniu zaczął mi się udzielać beznadziejny, utopijny charakter mojego postanowienia. Ubierając spodnie myślałam jednak, że być może cokolwiek miłego jest w stanie się wydarzyć.
Ależ ja byłam głupia. Jak zawsze. Jak w szkole. Jak wszędzie. Mała, głupiutka, nieporadna dziewczynka wstydząca się nawet oddychać. I jak zawsze żałosna. :)

Ten post nie ma sensu, chciałam się tylko podzielić ładnymi słowami z It's a kind of funny story. Bardzo mnie określają i chyba nie muszę się z tego tłumaczyć. Wydają się być moje, ktoś ukradł moje własne przemyślenia. Tyle.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Żyć bez sensu to za mało.

Depresja to nie kwestia nastroju. (Anoreksja to nie rodzaj figury)
Z punktu widzenia obserwatorów jestem małą dziewczynką żyjącą w idealnym świecie. Mam dom i ubrania, a codziennie dostaję pełne posiłki, nie żyję w nędzy.  Mam rodziców, dziadków i własne oszczędności.  Znajomych, psa, komputer. Mam wiele zainteresowań. Czemu więc do cholery chcę się zabić?
Depresja to codzienne wiercenie nożem w plecach. Upadanie na kolana. Depresji nie da się od tak zrozumieć, ani poczuć. Nawet jeśli słyszysz słowa ‘rozumiem jak jest Ci ciężko’. Nie, kurwa, nie rozumiesz.
Gdyby rozumieli chyba umarliby z żalu. Bo depresja to powolne umieranie. Każdego dnia umiera jakaś część nas, która już nigdy nie będzie miała możliwości na odbudowę i jesteśmy tego świadomi. Więc po co żyć będąc coraz mniejszym? Powoli rozsypujemy się na drobne kawałki, aż nie zostanie z nas nic.
Żyć bez sensu to za mało. Tego stanu nie można nawet nazwać bezsensem. Tracić życie, winić siebie, błądzić, ukrywać ból. Czasami można topić się w pustce godzinami, a czasami emocje rozrywają wszystkie wnętrzności. Strach pomieszany z niepokojem jest nieopisanie duży i ciągnie się wieczność.Trudno jest nawet oddychać, ciało wydaje się stawać w plomieniach. Ogarniająca niemoc bierze nad nami górę. Nie można skupić się na niczym. Żołądek wędruje we wszystkie strony. Ręce trzęsą się niemiłosiernie, dochodzą do nich po kolei wszystkie inne części ciała. I ten nieustający płacz. Nic nie jest przyjemne i wszystko staje się nieważne.
Wegetowanie to dobre słowo. Oprócz tego, że płaczesz kilkadziesiąt razy dziennie generalnie nie masz siły na nic oprócz leżenia. Fajnie, co? Słyszysz słowa typu "sam kształtujesz wyborami swoje życie" lub inne podobnie 'motywujące' słowa i już masz kolejne potwierdzenie, że jesteś jeszcze bardziej beznadziejny. Sam stworzyłeś to piekło. Od płaczu oczy stają się czerwone, wszystko puchnie i nabiera fioletowego zabarwienia. Raz nawet nie poznałam swojej twarzy w lustrze, odlot!
Kiedy zaczęłam się okaleczać nie wiedziałam do czego to doprowadzi. Na początku ulga była przyjemna, więc robiłam to dalej. Zaczęłam bać się siebie kiedy zrozumiałam, że mam dziury w pamięci. Brałam igłę lub żyletkę i film się urywał.


W pewnym momencie myśli stają się obsesyjne, nie można się ich pozbyć, zmienić czy zatrzymać i do tego pojawia się marzenie o śmierci. Będąc w takim stanie nie widać żadnej innej drogi ucieczki.
Nie mam pojęcia ile mogę wiedzieć o śmierci. To dosyć trudny temat bo tak naprawdę nikt z nas nic o nim nie wie. Można otrzeć się o śmierć kiedy umierają bliscy, ale przecież to nie to samo.
Za każdym razem kiedy postanawiałam się zabić już dawno byłam trupem. Jeszcze nie rozkładałam się w ziemi, ale zdecydowanie nim byłam.

Przekroczenie bram cmentarza wydaje się wybawieniem. Czułam ekscytację przed ulgą jaka może mnie ogarnąć.

„W wydaniu Chloe depresja była częścią propagowanych przez nią rozrywek i dlatego nie czułem zbytniej potrzeby, by raz na zawsze pozbyć się tego „bliźniaka” ze swojego życia.
Bo coś we mnie jest kiepsko poszyte. Seks po ecstasy jest rozczarowaniem; w dziwaczny sposób czuję, że samobójstwo w tej depresji też byłoby rozczarowaniem, i to znacznie większym.”

Czemu tego nie zrobiłam? Zawsze, kiedy żegnałam się z moją małą siostrzyczką myślałam o jej rozmowie z rodzicami po mojej śmierci. Kiedy rodzice będą jej tłumaczyć, że mnie nie ma, a ona nie będzie tego rozumiała.
Wybrałam pomiędzy moim, a jej cierpieniem.



 
Ten post to kropla w morzu tego, o czym chciałabym napisać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się to zrobić.

niedziela, 10 sierpnia 2014

To, co napiszę nigdy nie będzie piękne, ale zawsze będzie moje.


Dni były coraz cięższe, powietrze zdawało się być przytłaczające. Przestrzeń kurczyła się i rozszerzała. Miasto żyło tak, jak miało to w zwyczaju, lecz coś nadal budziło mój niepokój. Nie wiem, czy był to realny sygnał, czy zmiana otoczenia wynikająca ze zmiany sposobu patrzenia. Ani jedno ani drugie mnie specjalnie nie obchodziło. Głowę miałam zapełnioną pragnieniami i wątpliwościami.
Na samo słowo ‘miłość’ pojawiające się co jakiś czas i równie szybko znikające opadałam z sił. Przyprawiało mnie ono o mdłości, chociaż nie było ani odpychające, ani przyciągające. Chyba sama nie wiedziałam Jak się mam co do tego ustosunkować, o czym też nie chciałam, albo bałam się myśleć.  Chwila radości zdawała się umniejszać wcześniejsze kłamstwa i porażki, lecz w tym przypadku wolałam być ostrożna co do osądzania wagi zdarzeń. Krążyłam pośród urywków zdań będących słyszalnymi tylko dla mnie. Pragnęłam nagłego przypływu odwagi, na którego najwidoczniej czekałam od dłuższego czasu. Słońce zachodziło zostawiając za sobą rozchodzącą się po całym niebie posadzkę poplamioną świeżą krwią. Może gdyby Słońce nigdy nie krwawiło nie miałoby też szansy stworzenia tak pięknego widoku. Na tą myśl na twarzy pojawił mi się jeden z bardziej ironicznych uśmiechów, jakie kiedykolwiek udało mi się osiągnąć. Zrozumiałam, że to, o czym właśnie pomyślałam było bardzo żałosne i w stylu głębokich przemyśleń wprost z Internetu.
Wszystko jest proste.
Zastanowiłam się  jeszcze przez chwilę nad tym, co utknęło w mojej głowie i najwyraźniej nie miało ochoty się z niej wydostać i jedyne, co nasunęło mi się na język to trafne stwierdzenie, iż świat robi mnie w chuja.

To nie był najbardziej samotny dzień, miewałam wiele takich. To dzień, kiedy byłam w stanie umrzeć po to, żeby ktoś inny mógł żyć. Ludzie miewają chwile, w których nie mogą patrzeć w lustro, wolą zostać w łóżku niż po raz kolejny się z niego zwlekać  i wiedzą, że wszystko stracili.  Ja natomiast żyję przekonaniu, że codziennie tracę wszystko od nowa, chociaż są chwile, w których w mojej głowie rodzą się przebłyski. Przecież nie miałam co stracić. Wybucham wtedy niepohamowanym śmiechem i łzy same spływają mi po twarzy.
Wszystkie moje dni zlewają się z nocami, myśli z czynami, nic nowego. Żyję jedną stopą w swoim świecie i nie zaprzeczę, lubię w nim żyć. Czasami też wierzę, że sny są naszą drugą (lecz nie oznacza to, że gorszą) rzeczywistością. Że to, o czym śnimy i co robimy podczas snu jest tak samo prawdziwe i ważne co to po wstaniu z łóżka. To dosyć wygodne myślenie, które z czasem przeradza się w koszmar. Zaczyna się on wtedy, kiedy spadamy na zimną i brudną ziemię. Wszystko można złamać, a w szczególności  pozytywne myślenie.
Kiedy ktoś pyta mnie co czuję często wyobrażam sobie wesołe miasteczko. Każdy z nas w takim był. Wszystko pędzi, karuzele niemal się nie zatrzymują. Krzyki dzieci docierają z każdej strony. Wszędzie pełno wszystkiego. Nie wiem w jaki sposób to nawiązuje do moich uczuć, moje słowa nie mają puenty, ale często myślę o wesołym miasteczku, może na przekór. Poza tym motyw wesołego miasteczka jest obecnie bardzo modny, więc dotrze do większego grona ludzi.

piątek, 8 sierpnia 2014

Lesbijki nie chodzą ulicami.

Nigdy nie sądziłam, że przytrafi mi się coś tak dziwnego. Kiedy mój okres  dzieciństwa kurczył się zaczynałam rozumieć, że coś jest nie tak, ale strasznie bałam się tych myśli. Byłam małą dziewczynką, którą bardzo uwierało życie. Od kiedy pamiętam byłam inna, zawsze czułam się gorsza.
Pierwszy raz zakochałam się w podstawówce, ale oczywiście nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jedynie patrząc z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć  - tak - byłam zakochana. Potem było już tylko gorzej, zaczynałam zastanawiać się co to jest za dziwne uczucie. Skąd dziecko może wiedzieć po czym poznać miłość? W szkole nikt mnie nie nauczył co oznaczały męczące mnie objawy.  Długo mi zajęło przyswojenie faktu, że zauroczyłam się, a w dodatku  w kobiecie.
Tak, kobiecie, nauczycielce ściślej. Chyba każdy w swoim życiu choć raz kochał jakąś nauczycielkę. Wszystko trwało bardzo długo i mocno to przeżywałam. Codziennie płakałam. Łączę ten moment z korzeniami mojej depresji. Nie miałam pojęcia jak mam sobie radzić.
Pamiętam, że miałam książkę, w której było napisane jak mały procent  osób homoseksualnych jest na świecie i podsumowane „więc Ci to nie grozi”. Do jakiegoś czasu te słowa mnie uspokajały.

Kiedy nastała ta przełomowa chwila kiedy stwierdziłam, że jestem lesbijką?
Sama nie wiem. Chyba wtedy, kiedy to dziwne książkowe sformułowanie zaczynało mnie wkurzać. No bo co w tym do cholery złego, że mogę być lesbijką?
Powolny proces akceptacji tego, kim jestem przypadł na czas gimnazjum. Wtedy wiedziałam już, że kocham kobiety, ale wywoływało to we mnie ogromny strach. Kiedy ktoś wspominał o homoseksualizmie byłam sparaliżowana.  Nie wiedziałam z kim i jak o tym rozmawiać. Do tego wszystkiego doszła myśl, że jest ‘nas’ tak mało, że szansa spotkania drugiej dziewczyny homo na ulicy jest prawie niemożliwe. Jak mam je rozpoznać? Gdzie one się chowają? Wtedy pomyślałam po raz pierwszy „Lesbijki nie chodzą ulicami” i bardzo mi się ta moja myśl spodobała. Byłam przekonana, że istnieje małe prawdopodobieństwo spotkania tego odrębnego i nieznanego gatunku.
Coming out zrobiłam w liceum. Nowe miejsce, nowi ludzie. Mogę być kim chcę. Najpierw zaczęłam od udawania, że moja orientacja to dla mnie najnormalniejsza rzecz na świecie, potem w to uwierzyłam.
I jestem. Mam 18 lat, ludzie powtarzają mi, że to wszystko przejdzie, że to jakiś wymysł, nowa moda. Pewnie mają prawo tak twierdzić, a ja mam prawo ich nie słuchać. Nie wiedzą ile trudu sprawiło mi to wszystko i przez co musiałam przechodzić, kiedy moje koleżanki wychodziły na podwórko. Czasem mówię sama do siebie, że już wolę być ‘tą’ lesbijką, bo po tym jaką wojnę toczyłam ze sobą i całym światem chyba opadłyby mi ręce jeśli nagle ‘zostałabym’ hetero.  Mimo to oczywiście dopuszczam do siebie myśl, że jestem jeszcze zbyt młoda na stuprocentowe określenie orientacji seksualnej.

Sama nie wiem, czy w pełni pojęłam, że nie ma się czego bać, ale tak jak wszystko w tej historii (i być może w życiu) to też pewnie przyjdzie z czasem.
Teraz myślę o tym jak w hetero świecie znaleźć drugą połówkę. No bo jak? Jak to zrobić, żeby poznać kobietę swoich marzeń i do tego lesbijkę? Osobę zwykłą dla świata, a niezwykłą dla mnie, nie wyglądającą jak typowa lesba, ani jak chłopak. Po prostu kobietę. Może to też przyjdzie z czasem?

niedziela, 22 czerwca 2014

Dziewczynka na biegunach.

Właśnie siedzę i dopalam papierosa. Wcale nie lubię palić, ale uczucie rozluźnienia jakie dają mi fajki jest całkiem przyjemne. Od czterech dni nie byłam w domu. Trzy dni temu chciałam wyjść do ludzi. Po dwóch godzinach na imprezie zaczęło mi się nudzić, wyszłam. Czasami nie jestem zbyt towarzyska. Myślałam, że imprezy to coś, co mnie uszczęśliwi, ale one tylko męczą. Chyba muszę skupić się na tym, co daje mi szczęście, a nie tym, co mogę opowiedzieć innym ludziom. Niektóre rzeczy wydają się być świetne, ale ja zwyczajnie do nich nie pasuję. Co z tego, że dla innych moje życie będzie zwyczajne, jeśli tak właśnie jest mi najlepiej?
Kiedy chwilę temu szłam przez park zobaczyłam świetlika. Nie znowu takiego zwykłego, bo pierwszego w moim życiu. Cieszyłam się jak dziecko, kiedy udało mi się go złapać. Z reguły tego nie pokazuję, ale zdarzają mi się takie emocjowe niespodzianki. Teraz jestem przybita do łóżka, a przynajmniej tak mi sięwydaje. Nie chcę niczego, chcę spokoju. No i spać.
Scrolluję głupie strony internetowe, zauważam niebanalne, ale o dziwo motywujące hasło. Dostaję kopa, mogę zmienić świat. Po chwili uświadamiam sobie, że nie chcę żyć.
Tak, cały czas moje samopoczucie ulega drastycznym zmianom o czym już się chyba rozwodziłam. Radość mnie przeraża, ona zupełnie nie pasuje. To znaczy nie żeby nie pasowała do mnie, nie pasuje do mojego świata. Potrafię wyobrazić sobie szczęśliwą siebie. Przykro mi, że mój świat nigdy do tego nie doprowadzi.
Kolejny dzień, kolejne emocje i nic więcej. Po raz kolejny mam dosyć i po raz kolejny nic nie robię. Ja pierdole.
Nie lubię białych warzyw i rozmów o miłości. Każde białe warzywo (jakkolwiek świetnie by nie smakowało) sprawia, że pragnę zwrócić poprzedni posiłek. Kiedy jednak zjem, o zgrozo, białe warzywo... oprócz zniesmaczenia czuję siłę. Podobnie jest z miłością. Różnica jest taka, że rozmowa o niej totalnie wgniata mnie w fotel i wywołuje burzę dziwnych emocji. Oprócz tego wcale nie czuję siły, a jej brak. Tak naprawdę nie ma związku między jedzeniem białych warzyw, a rozmowami o miłości. Chciałam tylko powiedzieć jak bardzo ich nie lubię.

środa, 18 czerwca 2014

Tytuł jest przereklamowany.

Siedzę sobie i się trzęsę. Nie wiem do końca czemu, ale czasami tak mam. Śmiesznie się tak siedzi.
Śmiesznie też pisze się samemu do siebie. Poważnie. Trudno znaleźć bardziej krytycznego czytelnika.
Nie jestem wyjątkowa. Pff a tak się starałam. Może zamiast jeść dzisiaj obiad zrobię sobie tosty. To wprowadzi do mojego życia trochę urozmaicenia i nie będę już taka jak inni. A do tostów nie użyję chleba tostowego, to przereklamowane. Albo nie, może zrobię mocny makijaż i dziwnie się ubiorę. W sumie na jedno wychodzi, a co do drugiego mama nie będzie się czepiać... Dobra, zdecydowałam. I nie zawiążę butów, niech wiedzą jaka jestem szalona.
Co ci zwykli ludzie mogą wiedzieć o ubraniach? Wszyscy wyglądają tak samo.
Nie będę oryginalna mówiąc, że każdy jest inny, więc powiem: Wszyscy są tacy sami.
No bo są i co z tego.
Czytasz to i myślisz, że jestem pojebana? Aż się zarumieniłam. Niezmiernie mi miło, że tak myślisz. Fajnie tak być sobie dziwnym. Dzięki temu wolno mi robić wiele rzeczy, które i tak będą usprawiedliwiane moją odmiennością. Kurcze, ja to się ustawiłam.
Tylko nie każdy czuje tą odmienność bo są tacy, którzy wyglądają na bardziej odmiennych. Wkurzają mnie bo wiem, że nie jestem jedyna. Poza tym nie jestem już najbardziej wyjątkowa. To znaczy jestem, ale... no sam/a rozumiesz.
Z drugiej strony  jestem ostatnią osobą, która mogłaby przejmować się tym, co ludzie myślą.
Nie do końca. Czasem mam gdzieś to, co mówią inni, ale czasem od opinii uzależniam wszystko. Nie wiem kiedy jest tak, a kiedy tak, ale wkurza mnie to. Może taka jestem.
No właśnie, jaka jestem? Trochę głupiutka, trochę nie. Sama w sumie nie wiem. Są momenty, kiedy wydaję się być najgłupszą osobą jaką znałam. Czasem jednak mam wrażenie, że jestem jedyną myślącą osobą na świecie. Okej, pewnie są gdzieś jeszcze jakieś.
Chwila, chwila. Napisałam "najgłupszą osobą jaką znam", ale czy ja siebie znam. No nie oszukujmy się, mam przecież niewiele lat... mimo to wierzę, że znam świat lepiej, niż niektórzy 'starsi'.
To głupi tekst pustych nastolatek, które za największe doświadczenie posiadają kłótnię z rodzicami (Chwila, jakie jest moje największe doświadczenie? ), jednak patrząc na zachowania dorosłych zaczynam utożsamiać się z tymi żałosnymi słowami. Bo jak trzeba być ślepym, żeby spędzić życie na gotowaniu i sprzątaniu? Nie rozumiem tego, bo nie założyłam własnej rodziny, dla której musiałabym codziennie gotować? Być może, ale jeśli na tym w większości polega życie, to jemu już dziękujemy. Nie jestem narazie gotowa na taką nudę, chyba, że w przerwach będę skakała ze spadochronem (kto mi zabroni). Wtedy może się skuszę.








wtorek, 17 czerwca 2014

Czuję się jak zdeptany komar. Leżę na ziemi i wykonuję ostatnie ruchy zgniecionym skrzydełkiem. Obok stoi ogromna postać i śmieje mi się w twarz. Tą postacią jest chyba życie. Żałosne.
Czasem dobrze jest sobie poleżeć, ale ja mam wrażenie, jakby była to nieskończoność. Wszystko mnie boli, chociaż już dokładnie nie pamiętam czemu. Z jednej strony chciałabym wstać  i odlecieć, z drugiej jednak ból jest tak duży, że marzę o szybkiej śmierci. Nikt już o mnie tak na serio nie pamięta. To znaczy nie do końca. Wiedzą, że trzeba zeskrobać moje resztki z podłogi.
Kiedy ostatkiem sił próbuję się podnosić nic mi tego nie ułatwia. Mogę dalej próbować wstać, ale mam już dosyć. Nie wiem czy dam radę, jestem za bardzo wyczerpana. Nie wiem też czy się uda. Jeśli tak, to być może odlecę, chociaż kiepsko będzie żyć z pogniecionymi skrzydełkami.


Chcę tylko spać.

Nienawidzę żyć.
Nie mogę doczekać się dnia mojej śmierci. To jest to marzenie, którego pragnę najbardziej na świecie, a za razem nie mam odwagi zrobić pierwszego kroku. Życie mnie męczy, nie jest wcale przyjemne. Nie wymagam już niczego, chcę tylko spać.
Kiedy słyszę słowa typu 'wszystko zależy od Twojego nastawienia' mam ochotę zabić. No bo jak ja mogę być szczęśliwa, no jak? Jestem w punkcie, w którym pozytywne myślenie wydaje się mało śmiesznym żartem.
Wszyscy mnie nienawidzą.
W sumie nie wiem czemu tak jest. Przeważnie lubię ludzi, mogę się nawet pokusić o to, aby powiedzieć, że ich kocham. Przykro mi, że oni nie kochakją mnie.
Nie, nie chodzi o to, że nie mam się do kogo odezwać, czy o to, że pokłóciłam się z koleżanką. To uczucie... rozmawiam z nimi, śmieję się, ale czuję, że oni nie chą mnie już dłużej.
Nienawidzę czuć.
Jednym z najgorszych uczuć jest dla mnie coś, co mogłabym nazwać 'byciem jedną z wielu'. Nie potrafię określić wąskiej dziedziny jakiej się tyczy. Właściwie to pojawia się bardzo często. Nigdy nie jestem jedyna i zawsze mnie to boli.
Kolejnym niemiłym uczuciem jest miłość. Według mnie istnieje miłość i przywiązanie, które ludzie nazywają miłością. Nie wiem szczerze mówiąc co gorsze.
Nie potrafię żałować. Zawsze znajdę powód, aby nie żałować. Czasem tylko żałuję, że jeszcze żyję.
Nienawidzę niepewności.
Z całego serca. To sytuacja, w której nie potrafię się odnaleźć.
Nienawidzę tego, że jestem smutna.
Wiem, że mogłabym być największą optymistką na świecie. Nienawidzę tego czegoś, co mi na to nie pozwala.
Nienawidzę pustki.
Wolę najgorszy ból.
W każdej minucie mojego życia przeplatają się miliony myśli. Nie potrafię ich zatrzymać, one nie dają mi spokoju. Czasem krzyczę, czasem płaczę, a czasem robię sobie krzywdę. Mam dosyć.
Każda minuta mojego życia jest inna, ale wszystkie są tak samo beznadziejne. Nienawidzę tego, że w przeciągu miesiąca potrafię przeżyć totalne załamanie, a zaraz za tym euforię. Swoją drogą pierwsze z nich jest o wiele przyjemniejsze. Przynajmniej mam na to zachowanie jakieś argumenty. Kiedy jestem cholernie wesoła gardzę sama sobą. Być takim bez powodu? Super, tylko nie na dłużej niż jeden dzień. Inaczej jeszcze wmówię sobie, że szczęście mnie nie opuszcza i kiedy przyjdzide nieunikniony czas, w którym przejrzę na oczy... katastrofa gwarantowana.
Mimo to nadal uważam, że pustka jest gorsza. Kiedy jest mi tak pusto i myślę o samobójstwie, to szkoda mi samej siebie, bo nie mam do niego nawet konkretnego powodu. Gdyby stało się coś tragicznego... wtedy byłoby fajnie. No i mogłabym uzasadnić swój nastrój.

Kiedy czytam to, co napisałam czuję się jak jedna z wielu.













wtorek, 27 maja 2014

Beznadziejnie pseudofilozoficzny blog.

Beznadziejnie pseudofilozoficzny blog.
Moje dwa ulubione słowa: 'beznadziejny' i 'pseudofilozoficzny'. Słowo 'beznadziejny' jest tak wspaniałe i wielofunkcyjne, że trudno byłoby mi nie wymieniać go w myślach conajmniej raz dziennie.
'Beznadziejny' określa zarówno moje życie, moją osobę, mój świat, moje myśli, moją figurę jak i to, co się ze mną i dookoła mnie dzieje. Beznadziejność jest mi bardzo bliska.
Kolejnym słowem z serii ulubionych jest 'pseudofilozoficzny'. Jeśli coś nie jest beznadziejne i ma jeszcze jakąkolwiek szansę bytu, jest to coś takiego, w co wierzy większość, albo ma w sobie chociaż trochę nadziei oznacza to, że spokojnie mogę to zaszufladkować do rubryki 'pseudofilozoficzne'. Przecież jeśli coś jest logiczne i prawdziwe, to z pewnością nie ma w sobie ani trochę szczęścia.
Wymowny przykład zastosowania tego wyrazu? Od razu przychodzą mi na myśl wszystkie podnoszące na duchu i motywujące do życia książki, cytaty, historyjki i tym podobne brednie.
Nie to, żebym nie lubiła takich pozytywnych opowiadań, przeciwnie.
Czytasz/słuchasz i przez kolejne 30 minut masz tyle energii, co przez ostatnie dwa tygodnie (chwila, zero pomnożone przez jakąś liczbę to dalej zero...).Tak czy inaczej po tym czasie zaczynasz myśleć jak bardzo to, co dało Ci tyle energii jest śmieszne, BEZNADZIEJNE, nielogiczne, tudzież statystycznie niemożliwe. W tej chwili powracasz do stanu sprzed dostarczenia dawki energii, dodatkowo zostajesz z myślami jak bardzo jesteś BEZNADZIEJNY/A bo masz: albo słomiany zapał, albo uwierzyłeś/aś w bezsensowną bajeczkę, tydzież znowu podstępnie próbowano wpoić Ci pozytywne myślenie, które jak już ustaliłeś/aś sensu nie ma (oczywiście są jeszcze inne opcje).
No i na koniec jak już jesteśmy przy bezsensowności... to słowo też jest niczego sobie.

poniedziałek, 26 maja 2014

Temat typowy, dobry na początek.

Lubię chodzić ulicami miasta bez celu. Często obserwuję zabieganych ludzi nie tylko w większych skupiskach, kiedy próbują nadążyć za jakimś 'niewiemczym', ale też w domu i właściwie gdziekolwiek. I kiedy już tak stoję mam wrażenie, że tworzą jakąś zupełnie obcą mi całość. Masa pokonująca odleglości bez celu. Dążąca do celu... bez celu i do tego wszyscy wyglądają tak samo.
Szuram niezdarnie zawiązanymi butami (oj no dobrze, niezawiązanymi przeważnie) i bacznie obserwuję. Wtedy przypominam sobie, że niekoniecznie należę do takowej grupy ludzi.  Nawet nie chę do nich należeć! Jakim cudem ja, tak kreatywna i odmienna osoba mogłaby być tak zwyczajnie i po ludzku bezrefleksyjnie zabiegana? Czy istnieją podobni do mnie? Jednostki, które wypadają ze stałego obiegu? Pewnie są, to oczywiste. Nie jestem jedyna, tylko jak ich rozpoznać? Może tacy ludzie nie chodzą ulicami?

Jeśli już o mnie mowa, to zwykłam mówić o sobie w nieco inny sposób. Chociaż nie, to glupie bo bez trudno jest opisywać coś, czego nie jest się jeszcze pewnym. Raz jestem zbyt nieśmiała, raz zbyt śmiała, raz pewna siebie, raz cholernie na odwrót. Mam 18 lat, chodzę do liceum. Straszny ze mnie dzieciak, co? Jednak w moich oczach nazwanie kogoś dzieckiem to komplement. Nic nigdy nie będzie tak piękne jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem.
Pamiętam jak dawno temu bawiłam się  i wyobrażając sobie ludzi i krajobrazy, automatycznie znajdowałam się w danym miejscu. Widziałam ludzi i z nimi rozmawiałam, a na podłodze była lawa. To była taka jedyna w swoim rodzaju umiejętność, która z każdym rokiem malała. Z drugiej strony gdybym teraz opowiadała o takich zdolnościach, pewnie postawionoby mi nieco cięższą diagnozę.

 Czasem jestem zwykłą dziewczyną, czasem jestem zupełnie inna niż szeroko pojęta normalność. I chociaż normalność jest jednym z pierwszych beznadziejnych słów na mojej liście beznadziejnych słów, to w tym wypadku jest całkiem, o dziwo, wymowne.
Jeśli chodzi o takie sprawy jak postrzeganie mojej osoby przez innych, to bywa z tym różnie, bo ja też jestem różna. Niemniej jednak kiedy mam przyjemność słyszeć, że jestem bezczelna, moja radość nie zna końca.


niedziela, 25 maja 2014

Mój pierwszy raz

Maślanymi oczami przeglądając czasem te lepsze, a czasem gorsze blogi, wzdychałam do monitora pochłonięta myślami o wspaniałym życiu dziewcząt z blogosfery. Zaświeciła się żarówka. Czemu nie? Każdy może.

Nie mam w swoim posiadaniu sprzętu do profesjonalnego fotografowania porannego posiłku (nie zapominając oczywiście o niebylejakim kubku z kawą), mimo to zaryzykuję. Przecież mam wystarczająco dużo, mam siebie.
To bez sensu? Nie, czekaj, nie kieruj kursora w prawy górny róg monitora tylko napisz mi o tym.

Jestem małą, niezbyt starannie uczesaną dziewczynką, Zupełnie normalną, też spędzam większość czasu przewijając od góry do dołu jakże ciekawe i wiele wnoszące do mojego życia strony internetowe. Też lubię jeść i spać, czytać i narzekać na wagę. Co nas zatem różni? Sądzę, że niewiele, jeśli już tu jesteś. No dobrze, może różni nas diagnoza.

Ja mam depresję, a Ty? Pewnie sądzisz, że zwariowałam pisząc o tym w internecie. Może masz rację, zwariowałam, co z tego?

O czym będzie blog? O wszystkim. O tym, o czym myślę i trochę o czym innym.






 

Obserwatorzy