niedziela, 19 października 2014

Cześć, jestem Karolina. Tnę się. Chcesz się umówić?

Rozważam zaprzestanie ukrywania nadgarstków i innych części ciała wyjątkowo narażonych na moje autodestrukcyjne działanie. Może eksponowanie przed całym światem okaleczonych miejsc nie jest na miejscu, a może właśnie jest. Kto powiedział, że osoba tnąca się musi swoje rany ukrywać? Wydaje się to być jakąś niepisaną umową, która z góry obowiązuje wszystkich.
Wiadomo, że nie chcemy kolejnych dziwnych spojrzeń i śmiechów za plecami, ale z drugiej strony do czego są nam potrzebni ludzie śmiejący się z cudzej krzywdy?
Sama nie wiem w jaki sposób odnieść się do tego, co właśnie zaczęłam drążyć. Może zacznę od tego, że sama myśl o pozbyciu się natrętnego naciągania rękawów pojawiła się u mnie w pracy. Wyjechałam na miesiąc do Niemiec w celu (oczywiście) zarobienia i już w pierwszym momencie rzuciła mi się w oczy kobieta, jedna z pracowników. Nic nadzwyczajnego w niej nie było oprócz tego, że miała dredy i generalnie rzecz ujmując po wyglądzie wywnioskowałam, że 'swój człowiek'. Ta waśnie kobieta bez jakiegokolwiek wstydu chodziła w koszulkach z krótkim rękawem, a rączki miała całe w bliznach wiadomego pochodzenia.
Z jednej strony dodała mi trochę odwagi, w końcu nie jestem sama. Z drugiej jednak zaczęłam poważnie myśleć o tym, czemu wszyscy zupełnie z reguły traktują cięcie się jako coś, co należy ukrywać.
Owszem, strasznie krępujące są spojrzenia znajomych, nieznajomych, pytania. Strach przed powiedzeniem komuś o problemie samookaleczania jest ogromny, co dopiero stres związany z pokazywaniem takich rzeczy każdemu.
Wydaje mi się też, że jedną z przyczyn chowania ran jest zła reakcja ludzi, wśród których żyjemy. Czemu tak bardzo się krępujemy? Czemu panikujemy, kiedy ktoś zobaczy blizny?
Z drugiej jednak strony blizny są czymś, co należy jedynie do nas. Taki mały wewnętrzny sekret, który przeradza się w obsesję. I jesteśmy jeszcze bardziej beznadziejni. 





Obserwatorzy