wtorek, 12 sierpnia 2014

Żyć bez sensu to za mało.

Depresja to nie kwestia nastroju. (Anoreksja to nie rodzaj figury)
Z punktu widzenia obserwatorów jestem małą dziewczynką żyjącą w idealnym świecie. Mam dom i ubrania, a codziennie dostaję pełne posiłki, nie żyję w nędzy.  Mam rodziców, dziadków i własne oszczędności.  Znajomych, psa, komputer. Mam wiele zainteresowań. Czemu więc do cholery chcę się zabić?
Depresja to codzienne wiercenie nożem w plecach. Upadanie na kolana. Depresji nie da się od tak zrozumieć, ani poczuć. Nawet jeśli słyszysz słowa ‘rozumiem jak jest Ci ciężko’. Nie, kurwa, nie rozumiesz.
Gdyby rozumieli chyba umarliby z żalu. Bo depresja to powolne umieranie. Każdego dnia umiera jakaś część nas, która już nigdy nie będzie miała możliwości na odbudowę i jesteśmy tego świadomi. Więc po co żyć będąc coraz mniejszym? Powoli rozsypujemy się na drobne kawałki, aż nie zostanie z nas nic.
Żyć bez sensu to za mało. Tego stanu nie można nawet nazwać bezsensem. Tracić życie, winić siebie, błądzić, ukrywać ból. Czasami można topić się w pustce godzinami, a czasami emocje rozrywają wszystkie wnętrzności. Strach pomieszany z niepokojem jest nieopisanie duży i ciągnie się wieczność.Trudno jest nawet oddychać, ciało wydaje się stawać w plomieniach. Ogarniająca niemoc bierze nad nami górę. Nie można skupić się na niczym. Żołądek wędruje we wszystkie strony. Ręce trzęsą się niemiłosiernie, dochodzą do nich po kolei wszystkie inne części ciała. I ten nieustający płacz. Nic nie jest przyjemne i wszystko staje się nieważne.
Wegetowanie to dobre słowo. Oprócz tego, że płaczesz kilkadziesiąt razy dziennie generalnie nie masz siły na nic oprócz leżenia. Fajnie, co? Słyszysz słowa typu "sam kształtujesz wyborami swoje życie" lub inne podobnie 'motywujące' słowa i już masz kolejne potwierdzenie, że jesteś jeszcze bardziej beznadziejny. Sam stworzyłeś to piekło. Od płaczu oczy stają się czerwone, wszystko puchnie i nabiera fioletowego zabarwienia. Raz nawet nie poznałam swojej twarzy w lustrze, odlot!
Kiedy zaczęłam się okaleczać nie wiedziałam do czego to doprowadzi. Na początku ulga była przyjemna, więc robiłam to dalej. Zaczęłam bać się siebie kiedy zrozumiałam, że mam dziury w pamięci. Brałam igłę lub żyletkę i film się urywał.


W pewnym momencie myśli stają się obsesyjne, nie można się ich pozbyć, zmienić czy zatrzymać i do tego pojawia się marzenie o śmierci. Będąc w takim stanie nie widać żadnej innej drogi ucieczki.
Nie mam pojęcia ile mogę wiedzieć o śmierci. To dosyć trudny temat bo tak naprawdę nikt z nas nic o nim nie wie. Można otrzeć się o śmierć kiedy umierają bliscy, ale przecież to nie to samo.
Za każdym razem kiedy postanawiałam się zabić już dawno byłam trupem. Jeszcze nie rozkładałam się w ziemi, ale zdecydowanie nim byłam.

Przekroczenie bram cmentarza wydaje się wybawieniem. Czułam ekscytację przed ulgą jaka może mnie ogarnąć.

„W wydaniu Chloe depresja była częścią propagowanych przez nią rozrywek i dlatego nie czułem zbytniej potrzeby, by raz na zawsze pozbyć się tego „bliźniaka” ze swojego życia.
Bo coś we mnie jest kiepsko poszyte. Seks po ecstasy jest rozczarowaniem; w dziwaczny sposób czuję, że samobójstwo w tej depresji też byłoby rozczarowaniem, i to znacznie większym.”

Czemu tego nie zrobiłam? Zawsze, kiedy żegnałam się z moją małą siostrzyczką myślałam o jej rozmowie z rodzicami po mojej śmierci. Kiedy rodzice będą jej tłumaczyć, że mnie nie ma, a ona nie będzie tego rozumiała.
Wybrałam pomiędzy moim, a jej cierpieniem.



 
Ten post to kropla w morzu tego, o czym chciałabym napisać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się to zrobić.

niedziela, 10 sierpnia 2014

To, co napiszę nigdy nie będzie piękne, ale zawsze będzie moje.


Dni były coraz cięższe, powietrze zdawało się być przytłaczające. Przestrzeń kurczyła się i rozszerzała. Miasto żyło tak, jak miało to w zwyczaju, lecz coś nadal budziło mój niepokój. Nie wiem, czy był to realny sygnał, czy zmiana otoczenia wynikająca ze zmiany sposobu patrzenia. Ani jedno ani drugie mnie specjalnie nie obchodziło. Głowę miałam zapełnioną pragnieniami i wątpliwościami.
Na samo słowo ‘miłość’ pojawiające się co jakiś czas i równie szybko znikające opadałam z sił. Przyprawiało mnie ono o mdłości, chociaż nie było ani odpychające, ani przyciągające. Chyba sama nie wiedziałam Jak się mam co do tego ustosunkować, o czym też nie chciałam, albo bałam się myśleć.  Chwila radości zdawała się umniejszać wcześniejsze kłamstwa i porażki, lecz w tym przypadku wolałam być ostrożna co do osądzania wagi zdarzeń. Krążyłam pośród urywków zdań będących słyszalnymi tylko dla mnie. Pragnęłam nagłego przypływu odwagi, na którego najwidoczniej czekałam od dłuższego czasu. Słońce zachodziło zostawiając za sobą rozchodzącą się po całym niebie posadzkę poplamioną świeżą krwią. Może gdyby Słońce nigdy nie krwawiło nie miałoby też szansy stworzenia tak pięknego widoku. Na tą myśl na twarzy pojawił mi się jeden z bardziej ironicznych uśmiechów, jakie kiedykolwiek udało mi się osiągnąć. Zrozumiałam, że to, o czym właśnie pomyślałam było bardzo żałosne i w stylu głębokich przemyśleń wprost z Internetu.
Wszystko jest proste.
Zastanowiłam się  jeszcze przez chwilę nad tym, co utknęło w mojej głowie i najwyraźniej nie miało ochoty się z niej wydostać i jedyne, co nasunęło mi się na język to trafne stwierdzenie, iż świat robi mnie w chuja.

To nie był najbardziej samotny dzień, miewałam wiele takich. To dzień, kiedy byłam w stanie umrzeć po to, żeby ktoś inny mógł żyć. Ludzie miewają chwile, w których nie mogą patrzeć w lustro, wolą zostać w łóżku niż po raz kolejny się z niego zwlekać  i wiedzą, że wszystko stracili.  Ja natomiast żyję przekonaniu, że codziennie tracę wszystko od nowa, chociaż są chwile, w których w mojej głowie rodzą się przebłyski. Przecież nie miałam co stracić. Wybucham wtedy niepohamowanym śmiechem i łzy same spływają mi po twarzy.
Wszystkie moje dni zlewają się z nocami, myśli z czynami, nic nowego. Żyję jedną stopą w swoim świecie i nie zaprzeczę, lubię w nim żyć. Czasami też wierzę, że sny są naszą drugą (lecz nie oznacza to, że gorszą) rzeczywistością. Że to, o czym śnimy i co robimy podczas snu jest tak samo prawdziwe i ważne co to po wstaniu z łóżka. To dosyć wygodne myślenie, które z czasem przeradza się w koszmar. Zaczyna się on wtedy, kiedy spadamy na zimną i brudną ziemię. Wszystko można złamać, a w szczególności  pozytywne myślenie.
Kiedy ktoś pyta mnie co czuję często wyobrażam sobie wesołe miasteczko. Każdy z nas w takim był. Wszystko pędzi, karuzele niemal się nie zatrzymują. Krzyki dzieci docierają z każdej strony. Wszędzie pełno wszystkiego. Nie wiem w jaki sposób to nawiązuje do moich uczuć, moje słowa nie mają puenty, ale często myślę o wesołym miasteczku, może na przekór. Poza tym motyw wesołego miasteczka jest obecnie bardzo modny, więc dotrze do większego grona ludzi.

piątek, 8 sierpnia 2014

Lesbijki nie chodzą ulicami.

Nigdy nie sądziłam, że przytrafi mi się coś tak dziwnego. Kiedy mój okres  dzieciństwa kurczył się zaczynałam rozumieć, że coś jest nie tak, ale strasznie bałam się tych myśli. Byłam małą dziewczynką, którą bardzo uwierało życie. Od kiedy pamiętam byłam inna, zawsze czułam się gorsza.
Pierwszy raz zakochałam się w podstawówce, ale oczywiście nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jedynie patrząc z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć  - tak - byłam zakochana. Potem było już tylko gorzej, zaczynałam zastanawiać się co to jest za dziwne uczucie. Skąd dziecko może wiedzieć po czym poznać miłość? W szkole nikt mnie nie nauczył co oznaczały męczące mnie objawy.  Długo mi zajęło przyswojenie faktu, że zauroczyłam się, a w dodatku  w kobiecie.
Tak, kobiecie, nauczycielce ściślej. Chyba każdy w swoim życiu choć raz kochał jakąś nauczycielkę. Wszystko trwało bardzo długo i mocno to przeżywałam. Codziennie płakałam. Łączę ten moment z korzeniami mojej depresji. Nie miałam pojęcia jak mam sobie radzić.
Pamiętam, że miałam książkę, w której było napisane jak mały procent  osób homoseksualnych jest na świecie i podsumowane „więc Ci to nie grozi”. Do jakiegoś czasu te słowa mnie uspokajały.

Kiedy nastała ta przełomowa chwila kiedy stwierdziłam, że jestem lesbijką?
Sama nie wiem. Chyba wtedy, kiedy to dziwne książkowe sformułowanie zaczynało mnie wkurzać. No bo co w tym do cholery złego, że mogę być lesbijką?
Powolny proces akceptacji tego, kim jestem przypadł na czas gimnazjum. Wtedy wiedziałam już, że kocham kobiety, ale wywoływało to we mnie ogromny strach. Kiedy ktoś wspominał o homoseksualizmie byłam sparaliżowana.  Nie wiedziałam z kim i jak o tym rozmawiać. Do tego wszystkiego doszła myśl, że jest ‘nas’ tak mało, że szansa spotkania drugiej dziewczyny homo na ulicy jest prawie niemożliwe. Jak mam je rozpoznać? Gdzie one się chowają? Wtedy pomyślałam po raz pierwszy „Lesbijki nie chodzą ulicami” i bardzo mi się ta moja myśl spodobała. Byłam przekonana, że istnieje małe prawdopodobieństwo spotkania tego odrębnego i nieznanego gatunku.
Coming out zrobiłam w liceum. Nowe miejsce, nowi ludzie. Mogę być kim chcę. Najpierw zaczęłam od udawania, że moja orientacja to dla mnie najnormalniejsza rzecz na świecie, potem w to uwierzyłam.
I jestem. Mam 18 lat, ludzie powtarzają mi, że to wszystko przejdzie, że to jakiś wymysł, nowa moda. Pewnie mają prawo tak twierdzić, a ja mam prawo ich nie słuchać. Nie wiedzą ile trudu sprawiło mi to wszystko i przez co musiałam przechodzić, kiedy moje koleżanki wychodziły na podwórko. Czasem mówię sama do siebie, że już wolę być ‘tą’ lesbijką, bo po tym jaką wojnę toczyłam ze sobą i całym światem chyba opadłyby mi ręce jeśli nagle ‘zostałabym’ hetero.  Mimo to oczywiście dopuszczam do siebie myśl, że jestem jeszcze zbyt młoda na stuprocentowe określenie orientacji seksualnej.

Sama nie wiem, czy w pełni pojęłam, że nie ma się czego bać, ale tak jak wszystko w tej historii (i być może w życiu) to też pewnie przyjdzie z czasem.
Teraz myślę o tym jak w hetero świecie znaleźć drugą połówkę. No bo jak? Jak to zrobić, żeby poznać kobietę swoich marzeń i do tego lesbijkę? Osobę zwykłą dla świata, a niezwykłą dla mnie, nie wyglądającą jak typowa lesba, ani jak chłopak. Po prostu kobietę. Może to też przyjdzie z czasem?

Obserwatorzy