
Kiedy chwilę temu szłam przez park zobaczyłam świetlika. Nie znowu takiego zwykłego, bo pierwszego w moim życiu. Cieszyłam się jak dziecko, kiedy udało mi się go złapać. Z reguły tego nie pokazuję, ale zdarzają mi się takie emocjowe niespodzianki. Teraz jestem przybita do łóżka, a przynajmniej tak mi sięwydaje. Nie chcę niczego, chcę spokoju. No i spać.
Scrolluję głupie strony internetowe, zauważam niebanalne, ale o dziwo motywujące hasło. Dostaję kopa, mogę zmienić świat. Po chwili uświadamiam sobie, że nie chcę żyć.
Tak, cały czas moje samopoczucie ulega drastycznym zmianom o czym już się chyba rozwodziłam. Radość mnie przeraża, ona zupełnie nie pasuje. To znaczy nie żeby nie pasowała do mnie, nie pasuje do mojego świata. Potrafię wyobrazić sobie szczęśliwą siebie. Przykro mi, że mój świat nigdy do tego nie doprowadzi.
Kolejny dzień, kolejne emocje i nic więcej. Po raz kolejny mam dosyć i po raz kolejny nic nie robię. Ja pierdole.
Nie lubię białych warzyw i rozmów o miłości. Każde białe warzywo (jakkolwiek świetnie by nie smakowało) sprawia, że pragnę zwrócić poprzedni posiłek. Kiedy jednak zjem, o zgrozo, białe warzywo... oprócz zniesmaczenia czuję siłę. Podobnie jest z miłością. Różnica jest taka, że rozmowa o niej totalnie wgniata mnie w fotel i wywołuje burzę dziwnych emocji. Oprócz tego wcale nie czuję siły, a jej brak. Tak naprawdę nie ma związku między jedzeniem białych warzyw, a rozmowami o miłości. Chciałam tylko powiedzieć jak bardzo ich nie lubię.